Odpowiedź wydaje się banalnie prosta - ludziom dotkniętych klęską żywiołową. Oczywiście tutaj trzebaby jeszcze pożonglować definicją i interpretacją sformułowania: "dotknięty klęską żywiołową". Nie to jednak jest odpowiedź na zadane przez autora pytanie, a i sformułowanie zapewne jest niefortunne.
Co w takim razie ma na myśli autor, pytając o stan klęski żywiołowej? Ano w kontekście zbliżających się wyborów politycznych, pytanie ma kontekst polityczny. I tutaj odpowiedź wydaje się prosta, skoro rząd takowego stanu nie ogłasza, a największa partia opozycyjna, wielogłosem, domaga się jego wprowadzenia.
O ile jednak brak wprowadzenia stanu klęski żywiołowej przez rząd może być wyrazem niechęci wobec przymusowego przełożenia wyborów albo najzwyczajniej w świecie brakiem takiej potrzeby, to zastanawia mnie, czemu PiS i sztab wyborczy Jarosława Kaczyńskiego do tego dążą. Czy to na ich korzyść w tej chwili gra czas?
Gdyby oglądać tylko wystąpienia Marszałka Bronisława Komorowskiego, jego wpadki, nieprzemyślane wypowiedzi, itd., to wydaje się również oczywiste, że PO i Premier Donald tusk mogą chcieć jak najszybszych wyborów, żeby niedoczekać "pięknej katastrofy" (przyznaję bez bicia - określenie żywcem zerżnięte z bloga Europosła Marka Migalskiego).
Co jednak dzieje się w sztabie Jarosława Kaczyńskiego? Czy czują sie tak pewni ze swoim kandydatem, że nie boją się długiej kampanii, wieców wyborczych, debat i przemówień? Czy jest to może "blef", polityczna zagrywka, żeby pokazać, że "my" (PiS) chcieliśmy "dobrze" dla ludzi wprowadzając stan klęski żywiołowej, natomiast "oni" (PO) przestraszyli się długiej kampanii (czyt. swojego kandydata) i zrezygnowali z takiej możliwości. A może Jarosław Kaczyński, to rzeczywiście w tej chwili mocny kandydat i w dłuższej perspektywie miałby nawet sondażowe szanse na zwycięstwo w wyborach prezydenckich?
